wtorek, 17 listopada 2009

Paris Photo 2009


Dzisiaj bez ględzenia. Poniżej kilkanaście zdjęć wybranych bez ładu i składu z zapowiedzi festiwalu Paris Photo 2009, które mi się spodobały.


Ballroom, Pitsunda, Abkhazia, 2009 © Rob Hornstra / Courtesy Flatland Gallery Utrecht


Amorfosis 004, 2008 © Aitor Ortiz, Courtesy Galería Max Estrella, Madrid


Agrigento, 1993. Tempio della Concordia, 1993 © Mimmo Jodice, Courtesy Galerie Forma Galleria, Milano


Irak, 2008 © Matthias Bruggman, Courtesy Galerie Polaris, Paris


Floating Drive-in, Florida, 2005 © Tim Walker, Courtesy Michael Hoppen Contemporary


Floodwater at the Skutarisee, 1971 © Toni Schneiders, Courtesy Galerie Bernheimer


Dubai, 2008 © Martin Becka, Courtesy Baudoin Lebon, Paris


Infected Landscape, Trench, Chicago , Ground Force Training Zone, 2007 © Shai Kremer, Courtesy Galerie Les filles du calvaire Paris/Bruxelles


Junior Ofokansi, Chetachi Ofokansi, Mpompo Ofokansi. Enugu, Nigeria, 2008 © Pieter Hugo, Courtesy of the artist and Michael Stevenson, Cape Town


Lion Before Storm II - Sitting Profile, Maasai Mara, 2006 © Nick Brandt, Courtesy Galerie Bernheimer


The Iranian director Abbas Kiarostami on the hills around Teheran where he directed Taste of Cherry and who shared the Palm d’Or in 1997, Iran. Tehran. 1997 © Abbas / Courtesy Magnum Gallery, Paris


National Grand Theatre, 2008 © Liu Jiaxiang, Courtesy 798 Photo Gallery, Beijing


Motel Drive, Fresno, California. Approaching Nowhere: The Highway Landscape, 1991 © Jeff Brouws, Courtesy Galeria Toni Tàpies, Barcelona


Paris, 1951-52 © Robert Frank, Courtesy Robert Mann Gallery, New York


Transparent city #46, 2007/2009 © Michael Wolf, Courtesy Robert Koch Gallery, San Francisco


Azemmour, 2007 © Hicham Benohoud, Courtesy of the artist / Galerie VU, Paris


Rio, Sans titre, 2008 © Mohamed Bourouissa, Courtesy Galerie Les filles du calvaire Paris/Bruxelles




Rocking chair and window 050602b, 2005 © Mayumi Terada, Courtesy Base Gallery, Tokyo

piątek, 16 października 2009

Sens, kontekst i odbiorca

Robert Doisneau, At the Cafe, Chez Fraysse, Rue de Seine, Paris, 1958
W książce "On Looking At Photograps: Dave Hurn & Bill Jay" znalazłem bardzo dobry przykład tego jak sens zdjęcia może zmieniać się wraz z kontekstem w jakim zostanie ono zaprezentowane.

Powyższa fotografia "At the Cafe" Roberta Doisneau pojawiła się po raz pierwszy w artykule o paryskich kawiarniach. Niezbyt zaskakujące, zważywszy na tytuł i miejsce gdzie zostało zrobione. Następnie została umieszczone w broszurze na temat niebezpieczeństw związanych z alkoholem. Dobrze, ciężko się spierać że dwie osoby i cztery kieliszki to ideał absynencji. Jednak w końcu fotografia trafiła do artykułu na temat prostytucji. Co każe się zastanowić dobrze nad lubieżnym spojrzeniem mężczyzny, którego nie można nazwać inaczej niż starym zbereźnikiem.

Zmieniając kontekst w jakim pokazuje się zdjęcie, można zmienić jego wymowę, sens. Dzieje się tak, ponieważ sama fotografia nie opowiada żadnej historii, nie zapewnia narracji - stanowi tylko powierzchnię, wycinek. Jednak ze względu na swoje pochodzenie i czasami trochę pokrętne, jednak niezaprzeczalne związki z rzeczywistością, zdjęcie może urealnić opowiadaną historię. Jakoś tak jesteśmy skonstruowani, że kiedy widzimy na własne oczy to wierzymy. Nawet jeżeli historia nie ma za dużo wspólnego z oryginalnym kontekstem zdjęcia, fotografia pasuje - ponieważ wycina odpowiednio wiele z oryginalnego znaczenia fotografowanej sceny.
Pewnie, zdjęcia mogą kłamać, ale zazwyczaj w nie nie wątpimy. Wielokrotnie przecież mieliśmy okazję doświadczyć ich prawdomówności.

Co do innych prób interpretacji fotografii Doisneau, to jakiś krytyk stwierdził, że zdecydowanie przedstawia ona kobietę próbującą uwieść starszego mężczyznę:
"Zamiary dziewczyny są jeszcze ukryte. Przez chwilę rozkoszuje się myślą o całkowitej władzy nad mężczyzną. Trzyma niepewnie kieliszek, jakby był jabłkiem pochodzącym z drzewa poznania dobrego i złego. On, mając świadomość, że jest starszy niż powinien, wie, że ta przygoda z pewnością nie zakończy się dobrze. Szybko pije wino starając się oddalić to złe przeczucie."
Mnie nasuwa się jednak stwierdzenie, że to co widzimy na fotografiach stanowi przede wszystkim prawdę o nas samych. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, niedoszły lubieżnik zamienia się niewinną ofiarę modliszki.

Jak zauważają autorzy "On looking...", sens zdjęcia przedstawiającego konkretnych ludzi, zrobionego w określonym miejscu, o określonej godzinie jest taki, jaki nam się wydaje, że jest. Po prostu. Taka jest natura fotografii.

A cała scena i tak była zaaranżowana i Bóg raczy wiedzieć jaki był zamysł arysty.

wtorek, 29 września 2009

Łęg



Męczy mnie ostatnio pytanie - czy pejzaż może być ciekawy i odkrywczy, czy można nim powiedzieć cokolwiek nowego?
Nie wiem. Jakoś tak chodzi mi po głowie credo Roberta Franka: "fotografii trzeba tylko jednego - uchwycenia człowieczeństwa chwili".
Nie mówię, że tylko zdjęcia ludzi są ciekawe i potrafią wzbudzić w nas emocje. Jednak te fotografie, które potrafią przekazać coś o nas samych są prawdziwie cenne. Czy reszta to nie tylko ładne widoczki do powieszenia na ścianie i pocieszne zwierzątka? Ładne. Ale co z tego?

Pejzażowi na pewno robi dobrze odrobina groteski: kiedy przyroda jest skonfrontowana z natrętnym industrialem, piękno z brzydotą, wyrzucone śmieci z lasem, dominująca nad krajobrazem elektrownia z łąką, która była tam od dawna.

Nawiasem mówiąc, trochę to zabawne jest nawet, że to cholerstwo, które wygląda jakby ktoś się bezmyślnie wyrzygał na środek miasta i łąka nazywają się tak samo.
Zabawne jest też, że na zdjęciach Łęg wychodzi zazwyczaj ładnie i na miejscu. Taki już urok zdjęć. I psia kupa będzie ładna.

niedziela, 27 września 2009

Piękna tajemnica


Julio Bittencourt

Wszystkie zdjęcia zdają się mówić: "oto powierzchnia, a teraz kombinuj co się pod nią kryje". Nie potrafią nam niczego wyjaśnić. Mogą najwyżej przypomnieć coś co już wiemy, albo potwierdzić - na przykład  podpis. Samo zdjęcie jest jednak tajemnicą i w gruncie rzeczy to bagaż naszych przeżyć i wrażliwość decyduje o tym co oprócz wierzchniej warstwy odkryjemy na fotografii. Zdjęcia są tylko subiektywnym, przetworzonym, zniekształconym obrazem rzeczywistości i muszą odwoływać się do naszych doświadczeń, żeby coś przekazać. Czy w takim razie sprawdzają się jako nośnik prawdy? Czy może ukrywają ją tylko pod ładną, matową lub błyszczącą powierzchnią przedmiotu, który wieszamy na ścianie i podziwiamy?

Zdjęcie - tajemnica - może być tylko (albo aż) bodźcem, zachętą do sięgnięcia głębiej, zastanowienia się i rozwikłania zagadki, którą samo stanowi. Pcha nas do tego nasza ciekawość. Tajemnica może ograniczać się tylko do - "dlaczego właściwie fotograf zrobił to zdjęcie i co chciał przez to powiedzieć", ale może też być dużo bardziej złożona i skomplikowana. Rozwiązanie zawsze istnieje, chociaż czasami nie jest dla nas dostępne - wtedy można tylko pozwolić błądzić wyobraźni. Dołączony do zdjęcia tekst, albo podpis może podać trochę informacji - być może tyle ile potrzeba, żeby dotrzeć do istoty rzeczy, a może tyle, żeby zdjęcie stało się tylko ilustracją.

Jednak zamiast zmuszać nas do myślenia zdjęcia mogą potwierdzać nasze błędne wyobrażenie o świecie. Jak pisze Susan Sontag, wielu Amerykanów na fotografiach obywateli japońskiego pochodzenia kierowanych w 1942 roku do obozów dla internowanych, dopiero dwadzieścia lat po później rozpoznała przestępstwo rządu USA. Zdjęcia często też aż się proszą żeby rozpatrywać je tylko w kategoriach estetycznych. Kiedy fotografie traktujemy tylko jako piękny przedmiot, przestajemy zadawać pytania.

Niezależnie jednak od tego co tak naprawdę zobaczymy pod powierzchnią, jest to zawsze jakaś część prawdy o nas samych.

poniedziałek, 18 maja 2009

Zmoknięte historie

Świat na zdjęciach Todda Hido składa się z mokrych, melancholijnych krajobrazów, opuszczonych wnętrz, obskurnych moteli, domów w środku nocy i autentycznych, nieplastikowych kobiet, takich z przeszłością po przejściach.
Wszystko to pasuje do siebie, składa się w jakąś mniej lub bardziej znajomą historię - pusty wyraz twarzy, przygnębiająca, podmokła droga prowadząca donikąd, telewizor oglądany samotnie w pokoju, brudny śnieg na poboczu drogi, stary materac zasłaniający drzwi.
Wszystkie zdjęcia łączą uczucia samotności, pustki, nostalgii, przygnębienia - są zarówno w twarzach kobiet, jak i w bezdomnej włóczędze od domu do domu, smętnym gapieniu się w środku nocy w zasłonięte okna, posępnym krajobrazie, prawie nieumeblowanym pokoju w motelu, mokrej szybie samochodu.

Bardzo mi się podobało jak Hido zapytany ostatnio przy okazji wystawy w Warszawie, o to czego można mu życzyć, odpowiedział mniej więcej tak: "paskudnej pogody, ponieważ chyba wybiorę się jutro robić zdjęcia". Jednak potem czytałem wywiad, w którym powiedział, że te fotografie, wychodzą mu tak dobrze tylko w Stanach, nigdzie indziej.

Dla tych, którzy chcą więcej, krótki film.

sobota, 16 maja 2009

Na wpół śpiąc, na wpół przytomnie

Kiedy pierwszy raz patrzyłem na zdjęcia Asako Narahashi z cyklu "half awake and half asleep in the water" ocean wydawał mi się na nich niespokojny, przytłaczający i groźny, a ląd i przetworzony przez człowieka krajobraz pełen mostów i budynków, widziany z perspektywy topielca zalewanego ostatnią falą, nieskończenie odległy i obcy. Teraz właściwie nie wiem, czy jest tam groza, niepewność, samotność i wyobcowanie, czy też może jakiś taki wszechogarniający spokój, coś co czuje się, kiedy pozwalamy morzu unieść się gdziekolwiek bądź, kiedy odrywamy się od zwykłego świata, który na chwilę staje się odległy, dziwaczny i nie na miejscu. Jednak fakt, że zdjęcia te można interpretować na dwa, w pewnym sensie wykluczające się sposoby, sprawia właśnie, że są takie świetne. Wszystko jest na nich w jakimś takim niestabilnym stanie równowagi. Wystarczy tylko lekko nim zachwiać, a sytuacja ze spokojnej zmienia się w groźną i przytłaczającą.



Niezależnie od interpretacji, patrząc na ląd z perspektywy oceanu, można odnieść wrażenie, że ktoś niepotrzebnie powtykał w niego wszystkie te wystające budynki i mosty, które burzą naturalną harmonię pomiędzy wodą, niebem i ziemią. Może nawet betonowe wstawki w większym stopniu wprowadzają niepokój niż wzburzone morze?

Na zdjęciach Asady Nobuo ocean też jest potężny i niespokojny. Nie jest może na wysokości naszego nosa, ale jest całkiem blisko.

Jednak nie czuć, że zaraz wydarzy się coś groźnego i śmiertelnego w skutkach - w pewnym sensie jest na nich spokojnie. Chociaż przez to, że morze zajmuje 2/3 kadru, nie jest w równowadze z niebem. Na zdjęciach Nobuo nie ma przez to takiej harmonii jak na zdjęciu Hiroshiego Sugimoto, które wylądowało na okładce nowej płyty U2.

Tu to w ogóle można się rozpłynąć po prostu. Tylko czy nie jest trochę za nudne? Zacząłem na nie patrzyć i spędziłem 5 minut zastanawiając się nad tym - ot i odpowiedź na pytanie.
A tytułowa piosenka z płyty powstała podobno w oparciu o rozmowę Bono z Sugimoto, który potem za darmo udostępnił mu zdjęcie, na zasadzie wymiany - Sugimoto może sobie teraz wykorzystywać piosenkę U2. Co najważniejsze, zdjęcia na okładce nie psują żadne napisy.

Tak, w kwestii harmonii i morza, jeżeli ktokolwiek ma coś do powiedzenia, to na pewno Japończycy.

poniedziałek, 6 kwietnia 2009

Pieta epoki przemysłowej


"Fotografia w najlepszym wypadku przemawia cichym głosem, ale niekiedy, na ogół bardzo rzadko, jedno lub kilka zdjęć zdolnych jest przebić się do naszej świadomości [...] Dzięki fotografii niektórzy ludzie - a może nawet wielu z nas - skłonni są czasem usłuchać głosu rozumu i podjąć próby naprawy zła tego świata... Inni z kolei zapewne lepiej zrozumieją ludzi żyjących w obcych krajach i zaczną darzyć ich współczuciem [...] Tak, fotografia to cichutki głos [...] I bardzo ważny, chociaż nie jedyny głos w moim życiu. Wierzę w fotografię."
Te słowa Williama Eugena Smitha, podobnie jak powyższe zdjęcie zatytułowane "Tomoko Uemura w kąpieli", pochodzą z albumu "Minamata". Intymne zdjęcie tej ślepej dziewczynki o zdeformowanych kończynach stało się poteżnym symbolem walki przeciwko kapitalistycznej machinie wielkiej korporacji zatruwającej środowisko.

Minamata to nazwa japońskiej zatoki, do której od 1932 do 1968 roku spuszczane były ścieki zawierające trujące związki rtęci. Ich stężenie w wodzie nie było duże, jednak szkodliwe substancje odkładały się w rybach i owocach morza zjadanych przez mieszkańców okolicznych wiosek. Efekty skażenia pojawiły się dopiero w latach pięćdziesiątych. Domowe koty dotknięte chorobą zaczęły masowo rzucać się do morza. W 1956 roku zanotowano jej pierwsze przypadki u ludzi - ciężka choroba niszcząca układ nerwowy potrzebowała 24 lat, żeby objawić się w całej swojej straszliwej postaci. Atakując głównie mózg, powodowała upośledzenie umysłowe, zaburzenia wzroku, słuchu i koordynacji ruchowej, osłabienie mięśni, a w najcieższych przypadkach obłęd, paraliż, śpiączkę i na końcu śmierć. Nie oszczędzała nawet nienarodzonych płodów w łonie matki. Najbardziej przerażające było to, iż fakt, że w 1959 roku odkryto co wywołuję tą straszną chorobę (przyczyniły się do tego między innymi te nieszczęsne koty), nie przeszkadzał korporacji Chisso przez następne 9 lat wypuszczać do zatoki Minamata tych samych trujących związków rtęci - ot, tak po prostu, w imieniu produktu krajowego brutto.

Gene Smith spędził 3 lata na dokumentowaniu ofiar choroby. Wynajął dom od jednej z dotkniętych nią rodzin, z którą dzielił kuchnię (z klepiskiem zamiast podłogi) i łazienkę, gdzie wywoływał negatywy. John G. Morris, przyjaciel Smitha, w swojej autobiografii, która mi ostatnio wpadła w ręce, pisze, że Gene wraz ze swoją małżonką "poznali także kolejne ofiary chemicznego zatrucia: Shinobu Sakamoto, prześliczną nastolatkę, kilkakrotnie bliską samobójstwa; Tomiji Matsudę, młodego kibica bejsbola, który nie miał szans, by sam mógł kiedykolwiek uprawiać ten sport, był bowiem niewidomy; Takako Isayamę, chłopczyka, którego wszędzie trzeba było nosić na rękach, ale który miał dość sił, żeby krzyczeć: "Truskawki, ale fajnie!"; i Tomoko Uemurę - dziewczynę w kąpieli.

Zaangażowanie fotografa w całą sprawę było ogromne. W styczniu 1972 fotograf wraz z chorymi z Minamata wziął udział w demonstracji w fabryce koncernu Chisso w Goi, niedaleko Tokio. Jej pracownicy zastawili pułapkę na demonstrujących - wpuścili ich do środka, a następnie dotkliwie pobili. Gene nigdy do końca nie pozbierał się po tym zdarzeniu - cierpiał na różne dolegliwości do końca życia.

Jakkolwiek naiwnie by to nie zabrzmiało, według mnie, fotografia może być narzędziem walki ze złem. Smith jest dla mnie wzorem fotografa, który w ten sposób właśnie ją wykorzystywał, osobiście angażując wszystkie swoje siły i stawiając na szali całe swoje życie, po to, żeby opowiedzieć ludziom o tragedii i sprawić, żeby nigdy już się nie powtórzyła. Zdjęcie Tomoko to bardzo intymna i subiektywna wizja choroby. Właśnie dzięki temu jest również naprawdę potężnym głosem przeciwko zanieczyszczeniu środowiska i bezmyślnemu uprzemysłowieniu za wszelką cenę. Podobnie jak zdjęcie Nachtweya, również przypomina Pietę. Ze zdjęcia emanuje ciepło i spokój, ale kryje się na nim również niewyobrażalna tragedia, która nie musiała się przecież wydarzyć.
Kiedy w 1975 roku Gene Smith na zjeździe National Press Photographers Association wygłaszał wykład ilustrowany fotografiami z Minamata, "gdy przyszła kolej na słynne zdjęcie Tomoko w kąpieli, zalał się łzami".

piątek, 27 marca 2009

Islam, czyli poddanie się Bogu

Przeglądałem sobie zdjęcia nagrodzone w konkursie The Best of Photojournalism 2009 i muszę przyznać, że trochę mną wstrząsnął reportaż Andrei Bruce pt. “Female Circumcision”. Jak się okazuje, islam w niektórych swoich wydaniach, aby "oczyścić" dziewczynki z "niewłaściwych lub erotycznych myśli i czynów", każe wycinać im łechtaczki.

Właściwie najbardziej przerażająca jest końcówka podpisu pod ostatnim zdjęciem:
“We don’t know why we do it, but we will never stop because Islam and our elders require it”.
Każdy szanujący się fundamentalista powinien mieć koszulkę z takim napisem.

Cóż, Islam stara się tylko produkować przykładnych obywateli. Tylko co zostaje z człowieka, który nie musi posługiwać się własnym sumieniem, myśleć i decydować za siebie, ponieważ wszystko już zostało za niego wymyślone i zdecydowane? Może zwierzę, które bez mrugnięcia okiem kamienuje swoją niepełnoletnią córkę, która kochała się z chłopakiem i zabija z zimną krwią nastoletnich gejów?
Świat, w którym zakłada się, że człowiek jest zły z natury i nie może się zmienić, gdzie podstępem wycina mu się wszystko, co tylko nie służy do reprodukcji, jest bardzo smutnym miejscem.

Co z tego, że nie istnieje taka część mózgu, która odpowiada za naszą wolną wolę - w wielu częściach świata i tak przeprowadza się udane operacje jej amputacji.

środa, 25 marca 2009

Decydujący moment niewidzialnego myśliwego

FRANCE. 1932. Paris. Place de 1'Europe, Gare Saint Lazare. Copyright Henri Cartier-Bresson/Magnum Photos

Zdjęcie przedstawiające faceta wbiegającego w kałużę, zrobione dokładnie ułamek sekundy przed tym jak dotyka nogą wody, jest chyba najsłynniejszym zdjęciem Henriego Cartier-Bressona. Może jest nawet najsłynniejszym zdjęciem w ogóle. Co mniej więcej znaczy tyle, że wszyscy już wszystko o nim napisali... Mimo to ciągle robi na mnie wrażenie.

Świat w 1932 roku, kiedy zostało zrobione, był bardzo interesującym miejscem. W USA, gdzie Franklin Delano Roosevelt został właśnie wybrany na prezydenta, Wielki Kryzys był w szczytowej formie i kopał wszystkim tyłki - Dow Jones sięgnął dna, a bezrobocie wynosiło 33%. Po drugiej stronie wszystkiego, Stalin uznał oficjalnie Boga za zużytą i wyświechtaną ideę służącą do uciskania mas pracowniczych. Skoro Bóg już nie istniał, można było bezpiecznie pozamykać wszystkie kościoły. Nareszcie bolszewikom nikt już więcej nie patrzył na ręce. We Francji zamordowano prezydenta - co ciekawe, podobno w akcie protestu przeciwko bierności wobec bolszewizmu. Japonia rozpychała się uzbrojonymi łokciami w Chinach. W Niemczech Adolf Hitler uzyskał obywatelstwo, a SS, wtedy jeszcze bojówka NSDAP, zaczęła znowu legalnie działać (by móc w końcu naprawdę wyjątkowo legalnie wymordować przeciwników Hitlera w 1934 roku).
Ciekawe czy ktoś zdawał sobie sprawę, dokąd to wszystko zmierza i jaką naprawdę ma wymowę zdjęcie Cartier-Bressona. Europa skakała w nieznane, a złamane obręcze niestety nie wróżyły jej za dobrze.

O fotografii w ogóle, Bresson pisał, że "polega na równoczesnym rozpoznaniu w ułamku sekundy znaczenia danego zdarzenia, oraz takiego sposobu organizacji formy, aby nadać temu zdarzeniu odpowiednie znaczenie". "Musisz być sobą i musisz zapomnieć o sobie" w celu "odkrycia odpowiedniej chwili i pozycji, z której jako fotograf będziesz w stanie wyłuskać z rzeczywistości jeden decydujący moment". Co oczywiście nie jest łatwe - Bresson podobno wypstrykał wtedy w tamtym miejscu cały film w poszukiwaniu tego jednego zdjęcia.

Jednak tak jak nie ma jednej prawdy o danym wydarzeniu, nie ma "jednego decydującego momentu dokumentującego rzeczywistość".
Wystarczy tylko zmienić punkt widzenia, albo moment zwolnienia migawki i na zdjęciu można uchwycić trochę inną sytuację - jednak równie prawdziwą i wymowną.

Eve Sonneman, Pomarańcze, Manhatan, 1978, Copyright Eve Sonneman

czwartek, 5 lutego 2009

Dzieci PGRu

Ostatnio uciekła mi do Poznania wystawa zdjęć Tomasza Tomaszewskiego pt. "Rzut Beretem" (cóż zrobić - była wyjątkowo szybka). Jedyne co pozostało to zdjęcia na stronie internetowej (stories - a stones throw). Tomaszewski zajął się mało medialnym i chyba trochę spychanym na bok tematem - pozostałościami po dawnych PGR-ach. Chyba nie ma już nigdzie miejsca na tego typu rozważania - całą przestrzeń zdaje się wypełniać napuchły do granic możliwości biust Dody, który siedzi w pustych łepetynach wielu ludzi, agresywnie wypięty i zwalczający aktywnie wszystkie głębsze przejawy inteligencji i refleksji. Na szczęście jest jeszcze fotografia i fotografowie, którym zależy.

Tomaszewski odwiedzając miejsca, gdzie dawniej PGR stanowił centrum wszystkiego, próbuje odpowiedzieć na pytanie czy w świadomości ludzi funkcjonuje jeszcze ten nadęty symbol PRLu i jak radzą oni sobie w nowej rzeczywistości rozbuchanego kapitalizmu. Ten głęboko humanistyczny dokument pokazuje najważniejsze ogniwo w łańcuchu zdarzeń związanych z Państwowymi Gospodarstwami Rolnymi - to, co dzieje się ze zwykłym człowiekiem i przestrzenią, którą zamieszkuje, kiedy PGRu już nie ma. Czy zostaje po nim tylko jałowa pustynia braku perspektyw, bezrobocia, nudy i marazmu?

Na pewno zostają pozostałości po tym starym świecie - ślady innej rzeczywistości - budynki, które w zamyśle miały być czymś innym niż walącymi się ruinami. Drzwi do lepszego jutra, które miały być, ale ich nie ma, ludzie, którzy mieli być kimś innym, ale nie są.

Niska efektywność pracy - jak pisze Wikipedia - nadmiernie rozbudowane świadczenia socjalne na rzecz pracowników oraz w wielu przypadkach fatalne zarządzanie powodowały niewielką produktywność i deficyt pokrywany z dotacji państwowych.
Po przejściu na gospodarkę rynkową, większość PGR-ów zbankrutowała lub została zamknięta niezależnie od osiąganych wyników ekonomicznych decyzją rządu (...)
Kapuściński cytując w Imperium profesora Ayudina Mamedowema, z którym spotkał się na początku lat 90 w Azerbejdżanie, pisze:
Największych zniszczeń, mówi Mamedow, komunizm dokonał w świadomości ludzi. Ludzie nie chcą dobrze pracować i dobrze żyć. Chcą źle pracować i źle żyć. Ot, i cała prawda.
Zapadło mi to zdanie w pamięć (Imperium powinno być obowiązkową lekturą w gimnazjum, albo szkole średniej tak nawiasem mówiąc). Pewnie nigdy nie zrozumiem go do końca (co nie znaczy, że nie wolno mi próbować) - jestem tylko dzieckiem stanu wojennego, które prawie nie poczuło zimnego oddechu komunizmu na plecach - co najwyżej śmierdzącą kupę w tetrowej pieluszce (a nie w Pampersie). Pamiętam też jak Jaruzel łypał na mnie z telewizora.
Czy komunizm, którego już nie ma, ciągle niszczy życie ludzi, którzy nie mogą odnaleźć się w nowej rzeczywistości?

Jednak na szczęście życie na wsi to nie tylko bieda i brak perspektyw. To przede wszystkim duże kontrasty - są ci, którym się udało, są ci, którym czegoś zabrakło.

Jest też natura, z którą los człowieka jest nierozerwalnie spleciony.


I jest też nadzieja, która tkwi w młodych ludziach.

Co będzie dalej? Jest drabina. Tylko o co ją oprzeć?