czwartek, 29 stycznia 2009

Zwyczajne niezwyczajne czyli piękno banału

Kiedy William Eggleston rozpoczynał w 1965 roku swoje eksperymenty z kolorem, dobre filmy barwne istniały już od 30 lat, jednak były używane właściwie tylko przez niedzielnych pstrykaczy i fotografów reklamowych, którzy w dobie wielkiego kryzysu uatrakcyjniali średnio chodliwe towary. Naomi Rosenblum w Historii Fotografii Światowej pisze, że "większość twórczych fotografów [...] traktowało ostre kolory jako nie nadające się do właściwego przedstawienia pejzażu, wyrażania osobistych odczuć i dokumentacji panujących warunków społecznych".

John Szarkowski w ciekawym artykule o Egglestonie napisał, że kolor był wielką komplikacją problemu już okrutnie skomplikowanego. Więcej niekoniecznie musi znaczyć lepiej - film kolorowy wprowadził chaos do świata fotografii, który pierwszy wiek swojego istnienia spędził na uczeniu się jak wykorzystywać odcienie szarości. Większość profesjonalnych fotografów po okresie frustrujących eksperymentów z nowym typem filmu, wróciła po prostu do starego i sprawdzonego filmu czarno-białego. Jeżeli już musieli robić kolorowe zdjęcia, robili je bez entuzjazmu ani pewności.

Problem koloru był rozwiązywany na dwa sposoby. Pierwszy polegał na nie zwracaniu na niego uwagi - robiono zdjęcia kolorowe tak, jakby były czarno-białe, a kolor stanowił tylko efekt uboczny. Takie zdjęcia według Szarkowskiego były nieforemne (no bo jeżeli zostały zrobione bez uwzględnienia koloru, jak zdjęcia czarno-białe, to właśnie taka forma byłaby dla nich właściwa), jednak dosyć ciekawe.
Druga grupa zdjęć pokazywała piękne kolory w miłych dla oka relacjach - te fotografie były po prostu ładne i tyle, a przedstawiały na przykład jakieś ściany starych budynków, czy dzioby statków odbite w falującej wodzie. Ich nieszczęśliwa dola polegała na tym, że w najlepszym wypadku przypominały podobne, ale jednak nieporównywalnie lepsze, dzieła Jacksona Pollocka (tego co bryzgał i wytryskiwał) albo Picassa (trochę poligonów, parę funkcji, mało ciapaji - coś dla inżyniera). Nie zostało to napisane wprost, ale zgaduję, że problemem tych zdjęć był w pewnym stopniu brak treści. Kant pisał (przynajmniej tak mówi Wikipedia), że barwy są jedynie „rzeczą powabu” i nie mogą przedmiotu „uczynić godnym oglądania ani pięknym”.

Ale już siedzę cicho, bo się nie znam na tym...

Nieważne - załóżmy, że Szarkowski wie co mówi, był w końcu od 1962 do 1991 dyrektorem departamentu fotografii nowojorskiego Metropolitan Museum of Modern Art (Moma) i to właściwie on odkrył Egglestone'a. Najważniejsze jest to, że kolor był problemem i jeżeli już był wykorzystywany, to raczej niewłaściwie. Natomiast początek prawdziwej fotografii barwnej, moment, w którym stała się ona sztuką, jest nierozerwalnie związany z Egglestonem - przynajmniej według Szarkowskiego.

Oczywiście taki punkt widzenia i same zdjęcia Egglestona pokazane w 1976 roku w Moma, spotkały się z krytyką. Sean O'Hagen w artykule "Out of the ordinary" pisze, że Hilton Kramer, najbardziej konserwatywny i wpływowy amerykański krytyk, nie zgadzając się z twierdzeniem Szarkowskiego o perfekcyjności fotografii Egglestona napisał: "Perfekcyjnie banalne - być może. Perfekcyjnie nudne - z pewnością".

Sam Egglestone mówi: "Tłumaczenie ich nie miałoby żadnego sensu. W pewnym sensie osłabiłoby je. Ludzie zawsze chcą wiedzieć kiedy coś zostało zrobione, gdzie i, Bóg jeden wie, czemu. To staje się naprawdę absurdalne. One są na wyciągnięcie ręki, czymkolwiek by nie były".

Czym właściwie są? Na pewno czymś więcej niż tylko katalogiem rzeczy i miejsc, zapisem "wulgarnej, nowej powojennej Ameryki fast foodów, plastiku i neonu".
Jest w nich jakaś tajemnica. Coś ukrytego i niedostępnego. Drugie dno. Jakaś nieopowiedziana historia, którą chciałoby się usłyszeć.
Można też po prostu na nie spojrzeć i stwierdzić: 'kurde, jakie zajebiste kolory' (i to tyle jeżeli chodzi o moją próbę oceny zdjęć z formalnego punktu widzenia :).
Jak pisze Sean O'Hagen, sztuka Egglestona jest "zarówno zwykła jak i obciążona znaczeniem, zupełnie prosta, jednakże nieskończenie złożona".

Sam Egglestone jest niesłychanie ciekawą i dosyć ekscentryczną postacią. Urodził się na południu Stanów Zjednoczonych i większość jego zdjęć, jeżeli nie wszystkie, właśnie tam zostało zrobionych. Był kochankiem Vivy - gwiazdy Andego Warchola i ciągle jest najlepszym przyjacielem Jima Beama i Jacka Danielsa.

Jak decyduje co fotografować i kiedy zrobić zdjęcie?
"Po prostu czekam aż się pojawia. (...) Zazwyczaj jestem bardzo zadowolony, kiedy uzyskuję obraz. Jest zazwyczaj dokładnie tym, co widziałem."

"Nie mam palącej potrzeby wychodzenia na zewnątrz i dokumentowania czegoś. To po prostu dzieje się wtedy, kiedy się dzieje. To nie jest świadomy wysiłek ani walka. Nie robiłbym tego gdyby tak było. Nigdy do mnie nie przemawiała idea cierpiącego artysty. Bycie tutaj jest wystarczającym cierpieniem."


"Generalnie, dla mnie, człowiek nie jest strasznie interesujący do oglądania na fotografiach. To co robi jest bardziej interesujące. Przypuszczam, że to dlatego moje zdjęcia przedstawiają rzeczy lub miejsca. To praktycznie nigdy nie są portrety."





piątek, 23 stycznia 2009

Obama

Ostatnio jakoś tak dużo zdjęć Obamy pojawiło się wszędzie. Przez przypadek jego zaprzysiężenie wypadło akurat w dniu, w którym moja uczelnia powiedziała mi żebym brał ten swój tytuł magistra inżyniera i szedł męczyć kogoś innego.

Time opublikował dobrą chwilę temu zdjęcia Lisy Jack pochodzące z czasu, kiedy Barack Obama był jeszcze w colledżu. Najbardziej podoba mi się to, które zamieściłem powyżej - charyzma, pewność siebie i siła aż z niego bucha. Jakby mówił, no dobra, za 28 lat to zobaczycie kim będę.
Jednocześnie jest to pewna wskazówka - nie należy nigdy wyrzucać żadnych zdjęć (a jak przez przypadek są kompromitujące, to już w ogóle) - kto wie kiedy się przydadzą?

Barack Obama wore his shoes down campaigning in the 2008 election. Here he conducts press interviews over the phone after a rally at Rhode Island College in Providence (Callie Shell/Aurora for Time)

Obama at a campaign rally in Cleveland, Ohio (Jason Reed)

The Hopes of a Nation
Residents of Kibera, one of Nairobi's poorer quarters, gather around a television to watch the first black president in US history take his oath of office (YASUYOSHI CHIBA / AFP / Getty Images)

Savor the Moment
Obama waits backstage before stepping out onto the inauguration stand. (Callie Shell / Aurora for TIME)


Świetne zdjęcia zrobił też Pete Souza (a może nawet najlepsze?) - nic dziwnego, że jest teraz oficjalnym fotografem Białego Domu.

Outside a luncheon in Nairobi.

In Chad, with Sudanese refugees.

Youth rally.

środa, 21 stycznia 2009

Wąchanie ulicy

Zaintrygował mnie ostatnio film przedstawiający sylwetkę fotografa Bruca Gildena, który specjalizuje się w ulicznej fotografii.
"I'm known for taking pictures very close, and the older I get, the closer I get"
pisze o sobie. No, ale jak blisko to blisko?


Oglądając ciąg ciasno skadrowanych twarzy na zdjęciach Bruca, jednych bardziej przyjaznych, innych mniej, można w pewnym momencie dostać jakiegoś takiego klaustrofobicznego uczucia - jakby się było z tymi wszystkimi ludźmi w zbyt małym pomieszczeniu, jakby znaleźli się bliżej niż można by sobie życzyć.

IRELAND. 1996. Woman at racetrack.

IRELAND. 1996. Man and woman at racetrack.

Japan. 1998. Asakasa. Two members of Yakuza, Japan's Mafia.

IRELAND. 1996. Bettors watch the results at a racetrack.

Trochę więcej wytchnienia dają wcześniejsze zdjęcia Bruca zrobione w świetle zastanym na Coney Island, które chyba bardziej mi się podobają.

USA. NYC. Coney Island. 1977. An overweight man and his friend sunbathe on the beach.

USA. NYC. Coney Island. 1976. Lady standing on beach with dress inflated by wind.

USA. NYC. Coney Island. 1969. Woman in See Her Change booth on the boardwalk.

USA. New York City. Coney Island. Woman exposing her breasts on the boardwalk. 1977.

Oglądając film nasunęło mi się pytanie. Czy wyskakujący znikąd fotograf zmusza ludzi do zrzucenia maski, którą ubierają wychodząc z domu i wtapiając się w tłum ludzi sunących po chodniku? Czy taka niezwykła i dosyć ekstremalna sytuacja, której ludzie się nie spodziewają, sprawia, że wychodzi na zewnątrz ich prawdziwa natura? Czy może to tylko metoda na uzyskanie jakiejś miny - grymasu, który nie ma nic wspólnego z tym, kim naprawdę ktoś jest?

Japan. Tokyo. 1999. Injured homeless man lies in the middle of the street.

Przypomniała mi się ciekawa historia, którą w jednym z odcinków "Genius of Photography" opowiadał Tony Vaccaro. Przyjechał do Picassa, żeby zrobić jego portret, kiedy jednak malarz zaczął zastygać w co rusz innych pozach, fotograf nie wyzwalał migawki. Tony opowiadał, że wręcz rozpoznawał wcześniejszych portrecistów Picassa: Richarda Avendona, Arnolda Newmana i innych. Fotograf wyciągnął wtedy zapalniczkę, potrząsnął nią parę razy i powiedział: "coś tu nie działa". Wtedy niespodziewanie Picasso zrzucił maskę, a Tony Vaccaro zrobił zdjęcie.

Japan. Shinjuku. 1999. Raven on pole.

Podobną historię znalazłem w biografii Diane Arbus:
Kiedyś [Richard Avendon] wyjawił, jak udało mu się osiągnąć wyraz zaskoczenia na twarzach księżnej i księcia Windsoru […] Pojawił się ponoć w Waldorf Towers, ustawił sprzęt, po czym mruknął: "przepraszam za spóźnienie, ale po drodze mój taksówkarz przejechał psa". Księstwo, miłośnicy psów, równocześnie wydali cichy okrzyk "Ach".
I Avendon nacisnął spust.
Nie wiem nawet czy można wierzyć portretom, a co dopiero ulicznym zdjęciom zrobionym w parę sekund. Czy to co zostało uchwycone na zdjęciu, to rzeczywiście jakiś szczególny rys charakteru danej osoby, czy może tylko przelotny grymas, który po prostu odpowiadał fotografowi - wyrażał to, co on chciał powiedzieć w tym momencie o danej osobie, a nie to, jaka fotografowana osoba jest naprawdę?

Ale to właściwie nie jest istotne. W fotografii ulicznej najważniejszy jest beznamiętny tłum i emocje, napięcie, gesty, które można z niego wyłowić. Jednak czy to sam fotograf powinien być źródłem tego napięcia?

Wracając jeszcze do samego stylu pracy Bruca Gildena. Ostatnio byłem w supermarkecie i moją uwagę zwrócił staruszek siędzący na ławce. Miał lekko rozchylone usta i taki bardzo nieobecny wyraz twarzy. Jednocześnie wyglądał na kompletnie zagubionego i samotnego.
Jak zrobić takie zdjęcie? Podejść, cyknąć i odejść? To by było jak żerowanie na czyjejś słabości i brak elementarnego szacunku. Nawet gdybym zapytał o pozwolenie, czy naprawdę miałbym jakikolwiek dobry powód do wciśnięcia spustu migawki? Gdyby zapytał dlaczego właściwie chce go sfotografować, co miałbym mu odpowiedzieć? Wyglądał pan tak strasznie żałośnie na tej ławce, że aż poczułem nieodpartą potrzebę?
Z drugiej strony gdybym zapytał wcześniej o pozwolenie, wszystko byłoby pewnie stracone - ten wyraz twarzy, który tak mnie poruszył, zniknąłby w mgnieniu oka.
Jednak tak czy siak, nie było niczego co usprawiedliwiałoby mnie jako fotografa do zrobienia tego zdjęcia. Może gdybym wymyślił coś mądrego, co mógłbym mu powiedzieć?

Japan. 1996. Tokyo. Shinjuku. JR station morning rush hour.

Mnie osobiście nie do końca podoba się metoda Bruca Gildena - jest bezczelna i nachalna. Dużo bardziej przemawia do mnie na przykład to, co powiedział Henri Cartier-Bresson:
"Fotograf traci własną osobowość, jest jak niewidzialny myśliwy, a świat jest terenem łowów".
Chociaż bez wątpienia Brucowi Gildenowi należy pozazdrościć pewności siebie - chętnie bym sobie od niego trochę jej pożyczył.

środa, 14 stycznia 2009

Gaza

29 December: Samera Baalusha carries her surviving child, Mohamad, while crying over the body of her daughter, Jawaher Baalusha, during her funeral. Jawaher and four of her sisters were killed during an Israeli air raid, Photograph: Abid Katib/Getty Images

30 December: Palestinians bury the body of four-year-old Lama Hamdan at the Beit Hanoun cemetery in the northern Gaza Strip, Photograph: Mohammed Salem/Reuters

27 December: Amid thousands of images of civilian casualties of the Israeli airstrikes in Gaza, the solemn stare of one child appears to have stood out more than any other. Newspapers and broadcasters across the world selected the image of a young girl looking into a camera lens outside the Shifa hospital hours after an Israeli air strike, Photograph: Abid Katib/Getty Images

5 January: A Palestinian woman sits on the floor beside her baby wounded by an Israeli tank shell, at al-Shifa hospital in Gaza. An Israeli tank shell killed three Palestinian children in their home in eastern Gaza City, medical officials said

12 January: Palestinian refugees gather in a United Nations school in Jabaliya
Photograph: Ali Ali/EPA

Gaza: Palestinians are reflected in a puddle of blood mixed with water after an Israeli air strike, Photograph: Suhaib Salem/Reuters

12 January: A mosque minaret appears between layers of smoke as the Israeli army battles Hamas militants in Gaza, Photograph: David Silverman/Getty Images

28 December: A soldier puts camouflage colours on his face as Israeli army special forces are deployed at the Gaza-Israel border, Photograph: Uriel Sinai/Getty Images

Gaza Strip: An Israeli soldier prays near armoured vehicles
Photograph: Yannis Behrakis/Reuters

Beer Sheva, Israel: Colleagues of Israeli army Staff Sergeant Alex Mashavisky, who died during the fighting in Gaza, at his funeral, Photograph: Uriel Sinai/Getty Images

Bilin, West Bank: Palestinians shout slogans at Israeli soldiers during a protest
Photograph: Eric Gaillard/Reuters

Bethlehem, West Bank: A member of the Palestinian security forces kicks a local protester, Photograph: Eliana Aponte/Reuters

piątek, 9 stycznia 2009

Fotograficzna prawda

Zdjęcia Larrego Clarka zebrane w albumie zatytułowanym "Tulsa, 1963-1971" pokazują mroczny świat seksu, przemocy i narkotyków, który nagle objawił się w miejscu, w którym nikt się go nie spodziewał - tuż obok za rogiem. Clark był częścią tego świata - jego fotografie tworzą bardzo osobistą i wnikliwą relację z pierwszej ręki. Pisze o sobie tak:
"i was born in tulsa oklahoma in 1943. when i was sixteen i started shooting amphetamine. i shot with my friends everyday for three years and then left town but i've gone back through the years. once the needle goes in it never comes out."
L.C.





Ze zdjęciami skojarzył mi się list Philipa K. Dicka z listopada 1970 roku, zamieszczony w jego biografii "Boże Inwazje":
"Wszyscy zażywamy prochy i wszyscy umrzemy, ale zostało nam jeszcze parę lat i będziemy szczęśliwi. Nie chcemy żyć dłużej niż te parę lat, i przeżyjemy je tak, jak żyjemy teraz: głupio, ślepo, kochając się, gadając, będąc razem, żartując, wspierając się nawzajem i umacniając w sobie nawzajem dobre strony. (...) Żadna grupa ludzi nie może być tak szczęśliwa. Wiedzieliśmy, że ignorujemy jakiś fundamentalny aspekt rzeczywistości, taki na przykład jak pieniądze albo, w moim przypadku, sen. To nas wkrótce dopadnie. (...) Wszystko, na co tak naprawdę można liczyć, to, jak sądzę, być przez chwilę szczęśliwym i mieć co wspominać."
Na zdjęciach nie widać szczęścia, nie widać wspólnoty, nie ma niewinności, która chyba gdzieś tam przebrzmiewa w liście. Nie są to też wspomnienia, które ktokolwiek chciałby zachować. Czy to znaczy, że świat pisarza i fotografa różniły się aż tak bardzo?

Dick w końcu przejrzy na oczy i zamknie wszystko w powieści "Przez ciemne zwierciadło" - obrazie "narkotykowego, ślepego zaułka z lat sześćdziesiątych", opowieści "o zwycięstwie nad śmiercią, o tryumfie ducha nad kłamstwami, które odbierają życiu sens".

Myślę, że zdjęcia Clarka są podobną próbą rozliczenia się z przeszłością, próbą uwolnienia się od niej.

Nie widziałem tego albumu. Fotografie, które można znaleźć tu i tam, zatytułowane są po prostu "Untitled" (nie jestem do końca pewien czy pierwsze zdjęcie w ogóle pochodzi z albumu Tulsa). Bez podpisu, dłuższego wytłumaczenia, zdjęcie staje się mniej dokumentem, a bardziej metaforą - nabiera jakiegoś szerszego, uniwersalnego znaczenia. Ciekawy jestem, czy pierwsze wydanie albumu zostało opatrzone jakąś inną informacją niż tą, którą niósł sam tytuł - "Tulsa, 1963-1971" - może to było te parę zdań napisanych przez Clarka, które znalazłem oderwane od wszystkiego innego i cytuję na początku?

W przeciwieństwie do fotografii Clarka, zdjęcia Boogiego zrobione 30 lat później, mają podpisy. Fotografie ocierają się o podobny (może bez tego seksu i przemocy) mroczny świat, na który fotograf patrzy jednak trochę z zewnątrz - Boogie podobno nie bierze narkotyków.

A syringe dongles from Perla's leg. She is a 23 year old drug addicted, HIV positive prostitute. Brooklyn, NY, 2005

Martie shooting up in the bathroom while her daughters call her for help with their homework. Brooklyn, NY, 2004.

Martie, a crack addicted mother of 4, bathing her newborn. Brooklyn, NY, 2005.

Fakt, że dzięki podpisowi, kobieta z wbitą w żyłę strzykawką staje się nagle matką czworga dzieci, która zamiast pomóc im w nauce, chowa się przed nimi w łazience, wcale nie odbiera zdjęciom uniwersalnego znaczenia. Te informacje, które nadają kontekst temu co widzimy na samym zdjęciu, sprawiają, że te fotografie są jeszcze lepsze i jeszcze bardziej przerażające.

Jednak patrząc na zdjęcia nigdy nie poznamy całej prawdy. Możemy tylko zgadywać kim naprawdę jest Martie - czy zawsze była taką wyrodną matką? A może jest tylko ofiarą swojego nałogu? A chłopak z pierwszego zdjęcia - popisuje się przed znajomymi tym pistoletem, czy może jest o krok od pociągnięcia za spust, ponieważ jego życie legło właśnie w gruzach?

Philipa-Lorca deCorcia w jednym z odcinków świetnej serii "Genius of Photography" powiedział mniej więcej tak:
To co widzimy na zdjęciu niekoniecznie jest takie, jakim się wydaje. Jednak z dużą dozą pewności można powiedzieć, że wszystkie nasze wyobrażenia są prawdziwe - tylko niekoniecznie dokładnie o sytuacji przedstawionej na fotografii.