sobota, 3 stycznia 2009

XDRTB

Wydaje mi się, że najważniejszym zadaniem fotografii jest – parafrazując słowa Jamesa Nachtwaya – dotarcie do granic ludzkiego doświadczenia i pokazanie ludziom co tak naprawdę dzieje się na świecie. Powyższe zdjęcie Nachtwaya, które zapadło mi ostatnio w pamięć i nie chce z niej wyleźć, jest znakomitym przykładem takiego rodzaju fotografii. Jest w nim coś z Piety Michała Anioła – matka trzyma w ramionach syna chorego na gruźlicę, próbując w jakiś sposób złagodzić jego ból.

XDRTB to skrót od extreme drug-resistant tuberculosis, czyli wyjątkowo odpornej na leki gruźlicy. Do tej pory wydawało mi się, że z tą chorobą, która dziesiątkowała Europę od XVII w., mamy spokój i problem należy zostawić do roztrząsania co najwyżej pozytywistom, czy może doktorowi Judymowi. Okazuje się jednak, że stara choroba pokazuje swoje nowe, groźniejsze i praktycznie nieuleczalne w tym momencie oblicze. Jak pisze Rzepospolita:
„Pojawiły się nowe szczepy gruźlicy, na które nie działa większość lekarstw. Miejsca, gdzie te nowe bakterie odkryto, znajdują się 'na obrzeżach Unii Europejskiej'. (…) Europejscy przywódcy bagatelizują problem i nie robią praktycznie nic, aby walczyć z tą chorobą - uważa Markku Niskala z Międzynarodowej Federacji Stowarzyszeń Czerwonego Krzyża i Czerwonego Półksiężyca. - Obudźcie się, nie opóźniajcie działań, nie pozwólcie, aby ten problem wymknął nam się spod kontroli - apelował w Genewie Niskala do przywódców krajów Unii. (…) Odporność, jaką zyskują bakterie wywołujące gruźlicę, to m.in. efekt nieodpowiedniego korzystania z dostępnych leków - albo źle dopasowanych, albo za krótko stosowanych”.
To artykuł z 2006 roku. Rok później wyborcza pisze tak:
„Przypadki wystąpienia gruźlicy XDR-TB zanotowano już w 37 krajach [teraz już w 49-ciu], w tym we wszystkich z grupy G8, czyli najbogatszych państw świata. Gruźlica przestała być chorobą biedy. (...) Dzisiaj na tuberkulozę umiera na świecie 1,7 mln ludzi rocznie (ok. 900 w naszym kraju). 5 tys. w ciągu jednego dnia. Jedna trzecia to mieszkańcy Afryki”.
Natomiast fragment wywiadu z wyborczej z grudnia zeszłego roku brzmi następująco:
„Od kilku lat mamy [my, czyli my, Polacy] do czynienia z przypadkami nowej, lekoopornej gruźlicy. Prawdopodobnie przedostała się ona do nas z Rosji, a dokładniej z rosyjskich więzień. Z braku leków podawano skazańcom jeden antybiotyk. W ten sposób powstały prątki mutanty oporne na leki. U naszych wschodnich sąsiadów wskaźniki zapadalności na tę chorobę wciąż są dziesięciokrotnie większe niż u nas. Ale my również mamy przypadki tej lekoopornej gruźlicy. W tej postaci jest śmiertelna. To przerażające, ale do tej pory nie znaleziono na nią leków. Na szczęście ten typ choroby występuje rzadko”.
Nad suchymi (bardziej lub mniej) doniesieniami prasowymi przechodzi się zazwyczaj do porządku dziennego. Są tam przecież tylko jakieś wyjątkowo tajemnicze prątki mutanty i oporni (jak zwykle) politycy, są rosyjscy więźniowie, ale phi, to tylko więźniowie. Jest jeszcze enigmatyczny wskaźnik zapadalności, no i przypadki – co prawda śmiertelne, ale to przecież tylko przypadki. Jak właściwie wygląda taki przypadek?

Zdjęcia Nachtway’a (XTDRB.org) mają za to w sobie jakąś ogromną siłę, która potrafi wydobyć (przynajmniej ze mnie) skrywane głęboko na zakurzonej półce pokłady empatii i zwykłego, ludzkiego współczucia (używaliście ostatnio?), które jakoś tak lekko zardzewiały, wyciągane rzadziej niż arogancja, złość, środkowy palec i własny tyłek (w celu myślenia tylko o nim).

Nie twierdzę, że artykuły w gazetach nie są potrzebne – one i zdjęcia doskonale się uzupełniają, jednak to zdjęcia łatwiej przebijają się przez grubą warstwę naszej obojętności i przez to lepiej zapadają w pamięć. To drugi człowiek jest na tym zdjęciu, taki jak ja, nie jakiś przypadek śmiertelny, czy też nieznana ofiara, tylko konkretny człowiek z krwii i kości. W pewien sposób, widząc cały ten ogrom cierpienia i smutku, osoba ze zdjęcia nagle staje się jakby znajoma, bliższa. Możemy jej współczuć, ponieważ znamy jej twarz, możemy o niej myśleć, ponieważ patrzyliśmy jej w oczy. I kiedy gnuśni politycy i zmutowane prątki z gazetowych relacji wylądują gdzieś na manowcach mojej wyjątkowo dziurawej pamięci, zdjęcie matki i syna będzie gdzieś bliżej, dzięki wszystkim tym emocjom, które wywołało...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz